Wiele dziewcząt marzy o ślubie, o pięknej sukni, którą założą tylko raz w życiu.

Niestety, są historie miłosne ze szpitala, gdzie czas jest ograniczony okolicznościami, a tylko Bóg wie, ile dni zostało.

Na korytarzu szpitala kobieta około 40 lat krzyczała na lekarza. Podskakiwała przed nim, machała rękami, nawet próbowała go uderzyć.

– Jak pan śmiał? Kto dał panu prawo? Zaskarżę pana. Powinna myśleć o zdrowiu po operacji, a pan jej, a pan im... Jak pan mógł? Ja pana... Pan, pan...

On słuchał w milczeniu. Potem odpowiedział:

Popularne wiadomości teraz

„A potem wydarzyło się coś romantycznego. W wieku 45 lat zakochałam się w mężczyźnie starszym o 14 lat. Ale najdziwniejsze – moja ciąża.” Z życia

"Bardzo mi niezręcznie prosić panią o przysługę. Ale od kilku dni nic nie jadłem. Czy mogłaby pani kupić mi bułkę i wodę"– zapytał mężczyzna."Z życia

Po raz pierwszy zostałam mamą, nie rodząc dziecka. 'Co mnie obchodzą cudze dzieci. Niech to matki się o nie martwią' – mówiłam i nie wytrzymałam

"Płakałam i błagałam macochę, żeby nie robiła mi tego, ale jej mało obchodziły uczucia obcego dziecka. Potem sąd, a po nim sąd Boży": z życia

– Czy naprawdę pani nie rozumie? Pani córka ma 18 lat. Ma prawo do własnych decyzji. W końcu ona i on mają prawo do swoich kilku dni szczęścia.

Rozmawiali na środku korytarza, a ja próbowałam ich obejść. Lekarz miał duże ręce z długimi palcami i wystającymi żyłami. Odpowiedziawszy kobiecie, odwrócił się do niej plecami i poszedł. Ona pobiegła za nim, a potem wróciła.

– On, on... wczoraj dał im zaświadczenie, a dziś już się pobrali.

– Przecież to szczęście – odpowiedziałam. – Pani córka wyszła za mąż.

– Nie potrzebny mi ten ślub, a taki zięć też nie. Co pani w ogóle rozumie? Z kim ja w ogóle rozmawiam?

Zniknęła.

A ja poszłam na wesele, właśnie to, tak wyszło. Niedaleko onkologicznego szpitala. Kilkunastu gości. Duży tort, owoce, ser. Jeszcze coś. Potem młodzi podjechali białą limuzyną.

Ona, w białej sukni i pięknej popielatej peruce, delikatna, prawie przezroczysta. O kulach. On – w jasnoszarym garniturze, z pustym rękawem, blady, wysoki młodzieniec. Gratulowaliśmy im.

Złote obrączki lśniły na ich palcach. Rodzice pana młodego płakali. Ze strony panny młodej była tylko babcia i jedna przyjaciółka. Młodzi całowali się i śmiali. Szampan musował w kieliszkach. Kierowca limuzyny naciskał na klakson...

...minęło trochę czasu.

Ona zmarła cztery miesiące później. On przeżył ją o trzy dni...

Jego matka spojrzała na dwa kopczyki i rozwarła dłoń. Dwie obrączki lśniły na jej dłoni.

– Zmarł spokojnie. Zawołał mnie i powiedział, że czas już do niej. Westchnął i to wszystko.

– Składam kondolencje – odpowiedziałam.

– Wie pani – szepnął lekarz – operowałem ją przez cztery i pół godziny. A jego trzy. Szans praktycznie nie było. Mniej niż jedna setna procenta. Zadaję sobie pytanie, czy było warto? Może tylko przedłużyłem ich cierpienie?

Nie miałam pytań, nie miałam odpowiedzi. Po prostu przypomniałam sobie białą limuzynę z głupią lalką, płaczących rodziców, całujących się młodych, musujące bąbelki szampana.

I jego słowa: „Mieli prawo do swoich kilku dni szczęścia”.