Gdy ojciec miał zły humor, pouczał wszystkich. Mama nigdy się za mną nie wstawiała.
Nic dziwnego, że pragnęłam jak najszybciej wyrwać się spod ich opieki i zacząć samodzielne życie.
Nie wymyśliłam nic lepszego, jak wyjść za mąż. Piotr biegał za mną już od dziewiątej klasy. Wiedziałam, że jest zakochany po uszy, ale go ignorowałam. Kiedy dowiedziałam się, że ten mój kolega z klasy jest dość zamożny i pochodzi z wykształconej rodziny, pomyślałam, że to mój bilet do szczęśliwej przyszłości.
Odpowiedziałam na zaloty Piotra, a chłopak był w siódmym niebie. Nawet nie zauważał, że krzywię się, gdy mnie obejmuje, wyrywam rękę, gdy chce ją wziąć w swoją, albo unikam pocałunków.
Rodzice Piotra nie byli zachwyceni naszym związkiem, bo chcieli, by najpierw zdobył wykształcenie, znalazł pracę, a dopiero potem zakładał rodzinę.
"Roześmiałam się: kto kogo utrzymuje, mieszkanie jest moje, jeździ moim samochodem. Wynika z tego, że to ja jego utrzymuję, a nie odwrotnie." Z życia
"Zostawcie męża w spokoju. Jak wam nie wstyd zabierać tatusia dziecku – patrzyła na mnie spojrzeniem pełnym determinacji. Spakowała walizkę." Z życia
"Syn zrobił nam histerię. Krzyczał, że nie zniesie w domu kolejnego dziecka. Oskarżał nas, że go nie kochamy, skoro chcemy inne maleństwo." Z życia
"Chciał urządzić żonie awanturę, ale zrozumiał, że jego Lucy to bardzo mądra kobieta. Dała mu możliwość przeżyć jeden dzień w jej roli." Z życia
Jednak bardzo go kochali, więc urządzili nam wesele. Po ślubie przeprowadziliśmy się do mieszkania, które Piotr miał już od urodzenia. Nareszcie poczułam wolność, ale to uczucie okazało się złudne. Mój mąż nie różnił się niczym od mojego ojca.
Zamieniłam jedno nieszczęście na inne. Musiałam nieustannie zdawać raporty, gdzie idę, z kim się spotykam, z kim rozmawiam przez telefon. Do rodziców mogłam chodzić tylko w piątek. Sobota – to dzień jego rodziny, odwiedzaliśmy teściów. Niedziela należała do mojego męża; chciał odpocząć, nabrać sił na nadchodzący tydzień i spędzić czas sam na sam ze swoją ukochaną żoną, czyli mną.
Od kilku miesięcy planowałam ucieczkę od Piotra, ale nie zrealizowałam tego, bo dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Mąż bardzo ucieszył się z tej wiadomości.
Dosłownie nosił mnie na rękach, obdarowywał prezentami, a nawet zatrudnił pomoc domową, abym mogła więcej odpoczywać i spędzać czas na świeżym powietrzu. Piotr zmienił się nie do poznania, a ja karmiłam się złudnymi nadziejami, że jeszcze możemy być szczęśliwi.
Niestety po narodzinach córki wszystko wróciło na stare tory. Oskarżył mnie o to, że jestem wadliwa:
„Chciałem syna, a ty urodziłaś dziewczynę! W naszej rodzinie zawsze rodzą się chłopcy. Jesteś jakaś niewłaściwa, wszystko nam zepsułaś!”
Potem zaczęły go irytować płacz i krzyki dziecka. Przenieśliśmy się nawet do osobnego pokoju, aby nie przeszkadzać Piotrowi w odpoczynku po pracy. Do nas zaczęła często przychodzić teściowa.
Przychodziła, by upewnić się, że jestem złą matką i nie potrafię zająć się swoim dzieckiem. Krytykowała dosłownie wszystko, co dotyczyło małej Zlati. Byłam tak zmęczona takim życiem, że chciałam tylko jednego – żeby wszyscy dali mi spokój.
Pewnego wieczoru, gdy mąż urządził awanturę, bo nie chciał jeść makaronu z kotletem, a ja odmówiłam przygotowania czegoś innego, w trakcie kłótni wyrzuciłam mu: „Chcę rozwodu!” Piotr spojrzał na mnie wrogo:
„Jesteś moja i nigdy nie będziesz należała do kogoś innego. Jeśli zdecydujesz się ode mnie uciec, i tak cię znajdę, a lepiej, żebyś nie wiedziała, co będzie potem”.
Wtedy ostatecznie upewniłam się, że mój mąż jest tyranem i że nie będzie życia ani dla mnie, ani dla Zlati.
Przez pół roku udawałam, że wszystko u nas jest wspaniale, byłam wzorową żoną, posłuszną synową i kochającą matką. Piotr się uspokoił i mniej kontrolował moje życie. Udawało mi się co miesiąc odkładać trochę pieniędzy z tych, które dostawałam na dziecko i zakupy do domu.
Kiedy uzbierałam kwotę, która wystarczyłaby nam ze Zlatą na jakiś czas, postanowiłam działać. Wyższe siły mi pomagały, bo Piotra wysłano na konferencję do innego miasta. Kazał swojej matce mieć nas na oku, na szczęście dostała silnego ataku migreny. Miałam jeden dzień na ucieczkę i wykorzystałam go.
Pojechałam do swojej ciotki, siostry mojej matki. Od dawna się nie kontaktowały, ale podpatrzyłam jej adres na listach, które kiedyś pisała. Miałam tylko nadzieję, że nadal tam mieszka.
Ciotka przyjęła nas serdecznie, ucieszyła się, że zobaczyła swoją siostrzenicę i wnuczkę. Okazało się, że mieszka sama, bo mąż zmarł kilka lat temu, a Bóg nie dał im dzieci. Opowiedziałam jej o swoim życiu, zaczynając od obojętnej matki i okrutnego ojca, a kończąc na mężu-tyranie.
Ciotka zaproponowała, byśmy zostały u niej. Jestem jej niezmiernie wdzięczna, że przyjęła mnie z córką. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Piotr nas nigdy nie znajdzie.