W każdym razie ja się domyślam. Wrona zaś ma swoje nieugięte postanowienie wejść do mojego domu.
Parapet jest nachylony i śliski, wrona jest duża i solidna, trudno jej się utrzymać, ale jakoś się instaluje, balansuje, macha skrzydłami, patrzy na mnie dumnie i pogardliwie – nie wrona, a Czarny Łabędź.
Domaga się, aby ją wpuścić.
Nie mam nic przeciwko, ale boję się, że kiedy na kuchnię wyjdzie zaspany i zły mąż, może dojść do nieporozumienia między mną, nim a wroną. Wronie to wszystko jedno – po prostu odleci, a ja muszę tu żyć.
Choć możliwe, że wrona myśli: "Zajrzę sobie do tej kobiety, która bez śniadania leci do pracy na siódmą rano".
Albo ma całkiem inne, dla mnie niepojęte motywy.
"Wylądowałam w szpitalu. Syn nie mógł przyjechać. Przysłał mi pieniądze. Jestem wdzięczna. Byłoby łatwie gdyby jeden dzień spędził ze mną": z życia
"Płakałam i błagałam macochę, żeby nie robiła mi tego, ale jej mało obchodziły uczucia obcego dziecka. Potem sąd, a po nim sąd Boży": z życia
"Kochana, nigdy Ci nie mówiłem, ale to mieszkanie mojej matki. Przekazała mi je, ale prawnie wszystko jest jej. Jak mogę nie wpuścić jej." Z życia
"Ty milcz, synowo. Zawróciłaś w głowie mojemu Sławkowi. Mnie ostrzegali, że jesteś wiedźmą." "Tak jest, teściowo, sprawdźmy, jeśli chcesz." Z życia
Filozof Ludwig Wittgenstein twierdził, że gdyby lwy mogły mówić, i tak byśmy ich nie zrozumieli. Nie możemy pojąć, a tym bardziej zaakceptować obcej logiki. To samo dotyczy wron.
I nie tylko ich.
Czasami mam wrażenie, że moje szefostwo (na szczęście nie całe) pochodzi nie tylko od naszego wspólnego przodka Darwinius masillae: w procesie ewolucji szefów jakimś sposobem wmieszały się modliszki, kosmici i kilka dębów. To wyjaśnia wiele.
Zeszłej zimy wypłacałam pieniądze z bankomatu. Za mną stało dwóch młodych mężczyzn i dziewczyna w krótkiej mini i z gołym brzuchem – a to wszystko w mrozie.
Ta trójka rozmawiała takim przekleństwami, że uszy nie tylko zwijały się w rurkę, ale próbowały przesunąć się na tył głowy, głębiej pod kaptur.
Kiedyś z pewnością bym się wtrąciła i poprosiła, żeby przeszli na bardziej ludzki język. Boże, kiedyś nawet wtrącałam się w bójki, próbując je rozdzielać. Bezustannie prezentowałam wiktymne zachowania. Sama się dziwię, jak przez lata społecznej aktywności ani razu nie oberwałam.
Ale czasy się zmieniły, a ja również. I tak znowu przypomniałam sobie Wittgensteina i jego lwy, i pomyślałam, co ja mogę mieć wspólnego z tą młodą, irytującą młodzieżą? Chyba tylko dwunożność i brak piór.
Zabrałam swoje pieniądze i odeszłam, rozmyślając o ogólnym upadku obyczajów. Po trzystu metrach ktoś klepnął mnie w ramię. Okazało się, że to ten goblin, który przeklinał przy bankomacie.
Zapomniałam kartę w bankomacie, więc on pobiegł na targ, Alex na przystanek tramwajowy, a Marina została przy bankomacie – na wypadek, gdyby mi się przypomniało i wróciłabym.
— Trzeba myśleć głową, a nie wrony liczyć! — krzyczał na mnie. — Ludzie, pii-pii-pii, wiecie, jacy są? — I wrzeszczał do telefonu: — Alex! Pii-pii-pii, mówiłem ci, pii-pii-pii, ona poszła na targ, a ty na tramwaj, na tramwaj!
Przed domem sprawdziłam, czy coś zostało na karcie. Wszystko zostało.
Teraz wstyd mi za to sprawdzenie...