Może dlatego, że ostatnio rzadko się widywaliśmy i tęskniłam za nimi, ale mimo wszystko zapomniałam o wszystkich swoich problemach.

To, że kupili dużego psa, było dla mnie nowością, nie od razu zrozumiałam, jak się nim opiekować.

Pani Lilia była samotną kobietą w podeszłym wieku. Nigdy nie miała męża, ale miała syna z pierwszej miłości. Rzadko ją odwiedzał, mieszkał daleko… Miał własną rodzinę, małe dziecko.

Pani Lilia westchnęła ciężko i z trudem przewróciła się na drugi bok. Bóle stawów, nogi mocno spuchnięte.

I wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Z trudem dowlokła się do drzwi i otworzyła.

Popularne wiadomości teraz

„Urodziła się córka i mój mąż się zmienił. Uważa, że nie mogę zatrudnić niani i odpocząć, muszę się rozliczać z każdego złotego”: historia mamy

„Żona spała obok, a na Facebooku napisała do mnie piękna nieznajoma. Otworzyłem jej stronę, ale sumienie powstrzymało mnie przed głupotą”: z życia

„Bóg wezwał moją teściową do siebie. Zabieramy teścia do nas. Mieli psa, dużego, czarnego i kudłatego. Zabraliśmy go, a on przyniósł nam wiele zmian”

Prawdziwa historia o odważnym ojcu, który przyjął poród swojego dziecka przed przyjazdem karetki

Na progu stali syn z synową. Obok nich – czteroletni wnuk Michał. Za nimi stał ogromny pies.

– Mamo, musimy szybko wyjechać. Michał i Kotlet zostają u ciebie. Za pięć dni powinniśmy wrócić i ich odebrać – powiedział syn.

– Ale… jestem chora, ledwo chodzę, ja... – tylko tyle zdążyła powiedzieć pani Lilia, opierając się o drzwi.

– Nie niepokoiłbym cię, naprawdę. Ale nie będziemy ciągnąć dziecka i psa dziewięć godzin do innego miasta. „Moja mama… jej już nie ma” – odpowiedziała synowa Hanna, po czym rozpłakała się.

Za nią zaczął płakać wnuk, pies westchnął smutno. Pani Lilia zrozumiała: „Trzeba coś zrobić!”.

Pani Lilia wiedziała, że teściowa, Irżina, była ciężko chora. Ojciec synowej dawno temu zginął. A teraz, wychodzi na to, że i teściowa… Zmarła szybko, pokonana przez chorobę. A była młodsza od niej.

Syn i synowa już wyjechali. Teraz pani Lilia, odczuwając ból w ramionach i nogach, patrzyła na dwóch: wnuka i psa. Chłopiec obejmował ogromnego psa, a ten dokładnie go oblizywał.

– Michał... A on, no wiesz, nie gryzie? Czemu jest taki straszny? Mogliście przynajmniej wziąć pudla! Kto to właściwie jest? – tylko tyle zdołała powiedzieć kobieta.

– To suczka, buldog angielski. I jest piękna. Nazywa się Kotlet! Jest łagodna – chłopiec nadal głaskał psa.

– A to... Trzeba z nim wychodzić na spacer, prawda? – pani Lilia złapała się za serce.

Ona sama nigdy nie miała żadnych zwierząt poza kotami (które już dawno nie żyły). Nie miała żadnego doświadczenia w opiece nad psami. Serce pękało jej z żalu po teściowej, która przedwcześnie odeszła z tego świata.

Ale pani Lilia nie miała pojęcia, jak poradzi sobie z ruchliwym wnukiem i ogromnym psem.

– Trzeba! I karmić. Lubi mięso. I kasze. No, chodźmy już na spacer, babciu! Już czas! – zaradny Michał westchnął i zaczął zakładać buty.

Pani Lilia nie pamiętała, w co była ubrana, wychodząc na dwór. Wnuk wcisnął jej smycz, a sam złapał ją za rękę. Tak wyszli. Nie była na dworze od tygodnia, było jej bardzo źle. Ale teraz szła. Przez ból, ze łzami w oczach. Co robić, Boże? Modliła się w myślach, prosząc o siłę. Nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc, oprócz niej, chorej babci! Wnuczek i ten pies…

Kotlet szedł spokojnie. Podczas spaceru ani razu nie szarpnął smyczy, nie zwracał uwagi na szczekające i biegające w pobliżu psy.

Pani Lilia zaczęła nawet darzyć go szacunkiem. Wyprostowała się z dumą, kiedy mijali sąsiadki, które usiadły na ławce i zbierały ostatnie plotki.

– Masz gości? Przecież mówiłaś, że jesteś chora! Jak sobie poradzisz z dzieckiem i takim psem? Może pomóc? Zupełnie się wykończysz! Chłopcze, dlaczego przyjechałeś do babci? Przecież ona ledwo żyje! I jeszcze psa przywieźli. Twoi rodzice nie mają za grosz sumienia! Spławili cię do chorej, a sami pewnie wyjechali na urlop! – krzyczała na całą ulicę sąsiadka z piątego piętra, Zofia.

Pani Lilia poczuła, jak napina się ręka wnuka. Nawet ten buldog angielski, Kotlet, potaknął głową z dezaprobatą.

– Cicho! Przestańcie paplać, sroki. Nikt wam nie przywozi wnuków, to zazdrościcie! Sama poprosiłam, żeby Michał przyjechał! I wcale nie jestem chora. A ten pies to rasowy, to ich... champion wystawowy, tak! I nie macie prawa gadać, a jeśli jeszcze raz powiecie coś podobnego przy dziecku, zobaczycie! Potraficie tylko innych obgadywać! A mój syn z żoną wyjechali, żeby odprowadzić teściową w jej ostatnią podróż, a nie na urlop, jeśli was to tak interesuje! – wypaliła pani Lilia i szybko ruszyła przed siebie, zapominając, że ledwo chodzi.

– Nie słuchaj ich, Michał! Babcia zawsze się cieszy, że cię widzi! – przytuliła wnuka w windzie.

– Babciu... A ty nie odlecisz do nieba jak babcia Irżina? Mama i tata powiedzieli mi, że ona tam teraz będzie mieszkać. Tylko... Dziadek też tam jest, a teraz i ona tam poszła. I oprócz ciebie nikogo mi nie zostało... Nie odlecisz, babciu? Nie zostawiaj mnie, kochana babciu, tak cię kocham! – obejmując kolana pani Lilii, zapłakał Michał.

– Co ty mówisz? Wnuczku! Nie płacz, kochany! Babcia ci się jeszcze znudzi! Nigdzie nie odlecę! Zawsze będę z tobą! I do szkoły cię zaprowadzę, i na studia! Zawsze będę z tobą, Michał! – przytuliła dziecko pani Lilia.

Pomimo bólu, ugotowała obiad. Jakoś poszła do sklepu. Wieczorem wyszła na spacer z Kotletem. Nadal kroczył niewzruszenie obok niej.

Kiedy wnuk i pies zasnęli, poszła wziąć leki. Ból był taki, jakby przez całą noc kopała dół pod oknem. Ale pani Lilia wiedziała, że nie ma na kogo liczyć. Wciąż słyszała w głowie słowa Michała. Jak płakał. Jak bał się zostać bez niej.

– Boże, pomóż! Chociaż trochę ulżyj w bólu. Nie dla siebie, dla wnuka proszę! – szeptała.

Następnego dnia bawili się samochodzikami i starsza kobieta nagle zdała sobie sprawę, że raczkuje po podłodze z Michałem, czego nie robiła od dawna. Wspólnie gotowali owsiankę. A potem kąpali Kotleta, który wytarzał się w wiosennych kałużach. Ku swojemu zaskoczeniu, pani Lilia zaczęła całować psa.

– I dlaczego myślałam, że jest straszny? Jest taki piękny i mądry! Cudowny pies! – mówiła do siebie, wycierając Kotleta.

– Michał, dlaczego nazywają go tak? – zapytała wnuka.

Chłop

iec roześmiał się.

– Babciu, bo on bardzo lubi kotlety!

Dni leciały szybko! Czytali bajki, a Michał pokazał babci, jak oglądać bajki na tablecie.

Nauczyli się liter, a bystry chłopiec zaczął nawet składać słowa. A Kotlet uwielbiał spać w fotelu i prosić o lody lub kawałki sera.

– Mamo! Jak tam u ciebie? Przepraszamy, nie mieliśmy wyjścia! Zostaniemy jeszcze kilka dni! Nie wyobrażam sobie, jak radzisz sobie z Michałem i psem, skoro jesteś chora. Ale gdzie mielibyśmy ich zostawić? – zapytał z troską syn przez telefon.

– Radzę sobie świetnie! Nie wygaduj głupot! Jestem babcią, w końcu! Możecie zostać jeszcze długo. Wspieraj Hannę, jak ona sobie teraz poradzi bez matki. A o moje zdrowie się nie martw. Nikt z nas nie młodnieje, ale z każdą trudnością można sobie poradzić! – odpowiedziała z optymizmem pani Lilia.

Kiedy syn i synowa zbliżali się do domu, ich wyobraźnia rysowała ponury obraz. Chora matka, która ledwo chodzi. Michał i pies. Jak oni wszyscy radzili sobie przez te dni?

– Andrzej! To nie twoja mama tam biegnie? – powiedziała zdziwiona Hanna.

– To ona! No, mama daje! – zaskoczony powiedział Andrzej.

Po podwórzu, kopiąc piłkę, niezdarnie biegła pani Lilia. Wydawało jej się, że nie biegała od stu lat! Chodziła z trudem! Za nią, piszcząc, biegli Michał i Kotlet. Kiedy przyszła pora wyjazdu, dziecko objęło babcię i zapłakało.

– Michał! Babcia przyjedzie do ciebie za dwa tygodnie! Pójdziemy do restauracji! Pojedziemy na karuzelę! Czekaj na mnie! – pani Lilia wzięła Michała na ręce, które jeszcze niedawno nie mogły nawet utrzymać czajnika.

– Mamo! On jest ciężki, co ty robisz! – oburzył się Andrzej.

– Nic się nie stało! Czekaj na mnie, Michał! Wszystko będzie dobrze! Do widzenia, Kotlet! Niedługo babcia przyjedzie i do ciebie! Pójdziemy na spacer! – roześmiała się pani Lilia.

Znam panią Lilię od dziecka. Rzeczywiście, ledwo chodziła, bardzo chorowała. A potem, nagle – zaczęła się ruszać. Czego wszyscy na podwórku do tej pory się dziwią!

– Michał i Kotlet mnie wyleczyli. Zostały mi jeszcze jakieś dolegliwości, ale to nic. Nie można się kłaść, bo już się nie wstanie! Nie można się nad sobą użalać, bo będzie tylko gorzej. Nie zawsze szpitale i leki potrafią czynić cuda. Ale miłość – może.

Pomyślałam sobie: jak dziecko i pies sobie beze mnie poradzą? Jeśli położę się do łóżka? Więc wstałam! I zaczęłam chodzić energicznie! Bo jestem im potrzebna! Mam dla kogo żyć! Więc nawet jeśli jest źle i boli, wstawajcie! Idźcie!

Dla tych małych rączek wnuków, które ufnie spoczywają w waszych dłoniach. To jest najcudowniejsze i najlepsze, co może być! Dla swoich dzieci, mężów. Dla swoich psów i kotów, które też was potrzebują! Módlcie się do Boga, aby pomógł, zbierzcie siły i naprzód! Nie ma niczego, czego człowiek nie mógłby osiągnąć.

W trudnych sytuacjach organizm uruchamia ukryte zasoby! Walczcie. I cieszcie się każdym dniem, ciesząc się życiem! – radziła pani Lilia wszystkim!