Są pewne podstawowe zasady: musisz ciężko pracować i z szacunkiem odnosić się do swoich sąsiadów. Ale to każdy wie.

Opowiem o naszym najlepszym przyjacielu – dziadku Piotrze.

Razem z mężem postanowiliśmy po ślubie przeprowadzić się na wieś. W mieście, nieważne ile pracujesz, na własne mieszkanie można zarobić co najwyżej przed emeryturą.

Wzięliśmy więc pieniądze, które dostaliśmy na ślub, sprzedaliśmy całkiem porządny samochód (mąż tak to przeżył, że prawie płakał) i wystarczyło nam, by kupić całkiem przyzwoity dom z ogrodem, sadem i kilkoma działkami.

Od razu zabraliśmy się za gospodarstwo. Kupiliśmy parę świń, założyliśmy kurnik, zasadziliśmy ogród. Ja znalazłam pracę w lokalnej szkole, dobrze, że akurat było wolne miejsce. Udało mi się załatwić jeszcze pracę dla Mikołaja – został tam stróżem.

Popularne wiadomości teraz

Dziecko zostawiło psa i notatkę w parku. Płakali prawie wszyscy

Piękna wieczorna modlitwa do Anioła Stróża

Top 10 zaskakujących ciekawostek o kotach. Mało kto o tym wie

Hybryd psa i kota. Zdjęcia tego zwierza bardzo popularne w sieci

Nie mieliśmy dużo pieniędzy, ale jak na wiejskie życie wystarczało w zupełności. Wiadomo, że chciałoby się mieć trochę więcej, więc mąż dorabiał, wykonując meble na zamówienie. Ma złote ręce, gdy robi coś dla innych, ale dla siebie mogę prosić latami. Dobrze, że chociaż zrobił mi biurko do pracy, mam gdzie sprawdzać zeszyty wieczorami.

Szybko się urządziliśmy. Z zaprzyjaźniliśmy się z naszym sąsiadem. Dziadek Piotr to cichy starszy człowiek. Rzadko wychodzi do ludzi, ale uwielbia grzebać w ziemi. Kiedy go widziałam, zawsze coś sadził, przycinał, pielęgnował rabaty. Postanowiłam się z nim zapoznać i przy okazji pochwalić jego pracowitość.

Wyglądało na to, że staruszkowi brakowało towarzystwa. Dziadek Piotr opowiedział mi, że kiedyś zrobił tę rabatę dla swojej żony. Uwielbiała kwiaty, ale nie lubiła, gdy jej je przynosił. Mówiła, że nie chce patrzeć, jak powoli umierają na jej oczach. Jako alternatywę wymyślił więc, że będzie jej ofiarowywał żywe kwiaty.

Zmarła trzy lata temu. Od tego czasu jego życie zmieniło się w serię nudnych, szarych dni. Dzieci dawno się wyprowadziły i rzadko odwiedzają ojca, a wnuki tym bardziej. Swoich prawnuków jeszcze na żywo nie widział. Było mi go tak żal, że postanowiłam częściej do niego wpadać i zapraszać go do nas.

Z czasem zaprzyjaźniliśmy się i dziadek Piotr stał się stałym gościem w naszym domu. Pomagałam mu w domowych sprawach, przynosiłam coś smacznego, kupowałam leki i produkty według listy. W zamian dziadek Piotr wziął się za naszą rabatę. Zrobił nam ogród równie piękny, jak u siebie.

Wszystko było w porządku, aż do zimy, kiedy ciężko zachorował. Nie raz go ganiłam, że oszczędza na drewnie i prawie nie pali w piecu. Zawsze, gdy przychodziłam, było zimno. On uspokajał mnie i mówił, że tak młodszym będzie lepiej.

No i doczekał się. Trzeba było jechać do szpitala. Do ostatniego momentu nie chciał mi dać numeru telefonu swoich dzieci, żebym ich nie niepokoiła. Tacy to dzieci! Przez osiem miesięcy, odkąd tu mieszkaliśmy, ani razu nie przyjechali do swojego starego ojca.

Syn nie odebrał, a córkę udało mi się złapać dopiero za szóstym razem. Powiedziałam jej, kim jestem i dlaczego dzwonię. Zaczęła się tłumaczyć, że ma dużo pracy i w ogóle nie będzie mogła przyjechać. Kazała dzwonić do brata i podała jego nowy numer telefonu.

Na szczęście syn odebrał od razu, ale też nie zamierzał się przejmować. Poprosił o numer mojej karty, żeby przesłać pieniądze na leczenie ojca. No i na tym koniec. Dziadek Piotr, gdy usłyszał, jak dzieci się do niego śpieszą, zupełnie się poddał.

Byłam przy nim. Gotowałam buliony, podawałam leki i mówiłam, że jutro pojedziemy razem do szpitala i nie ma o czym dyskutować. Wydawało się, że się zgodził. Kiedy wychodziłam od sąsiada, wyglądał lepiej. Uśmiechał się i był w dobrym nastroju.

Rano, kiedy weszłam do jego domu, poczułam, jak po plecach przebiegł mi zimny dreszcz. Zrobiło mi się nieswojo. Zawołałam Mikołaja, bo bałam się iść sama.

Dziadek Piotr odszedł cicho, we śnie. Dobrze, że się nie męczył. Zjechali się krewni, aby pożegnać ojca. Zorganizowali stypę i od razu zaproponowali nam kupno jego domu. Nie potrzebują dużo pieniędzy, kwota była symboliczna. Zgodziliśmy się. Ziemi nigdy za dużo, a dla nich to i tak zbędne.

Po 40 dniach odważyłam się wejść do domu dziadka Piotra. Wydawało mi się, że zaraz wyjdzie z salonu, uśmiechnie się do mnie i powie, że znalazł nowe nasiona na rabatę. Brakowało mi go. Dzieci nie zabrały nic z rzeczy ojca, więc postanowiłam wszystko przejrzeć. Coś trzeba było wyrzucić, coś można oddać ludziom.

Pod łóżkiem zmarłego znalazłam piękną starą skrzynię. Były tam rodzinne pamiątki i jakiś zawinięty pakunek. Myślałam, że to listy albo kartki, a kiedy rozwinęłam – prawie zemdlałam ze zdziwienia. Pełno pieniędzy. Pewnie odkładał tu całą swoją emeryturę, wydając tylko na prąd i kasze. Pobiegłam do męża, pokazałam mu swoje znalezisko – był w szoku.

Całą noc myśleliśmy, na co można wydać te pieniądze, ale poczułam się z tym nieswojo. Myślę, że to nie w porządku i trzeba powiadomić dzieci o naszym znalezisku. Dziadek miał wnuki i prawnuki, może dla nich te pieniądze są ważniejsze. Mąż mnie nie rozumie i nazywa głupią. Mimo to boję się, że te pieniądze nie przyniosą nam niczego dobrego.

Pisaliśmy również o: "3 tygodnie w domu dla osób starszych, pada deszcz, w sercu smutek. Córka cieszyła się, że sprzedała mój dom, ja tutaj sama na zawsze." Historia Lidii

Może zainteresuje: "Mam 2 apartamenty. W mniejszej mieszka córka z zięciem i otwarcie mówią że chcą mnie eksmitować, ale to nie mój problem": Mama chce tylko zrozumienia

Przypominamy:  https://kolezanka.net/rodzina/19945-syn-i-synowa-postanowili-przesiedlic-mnie-na-wies-ale-ja-nie-chce-kocham-swoje-mieszkanie-opowiesc-emerytki-o-planach-syna