Tak było również w tej historii. Po 40 dniach od odejścia babci, dziadek całkowicie stracił zainteresowanie wszystkim. Najgorsze było jednak to, że sądził, że jest już nikomu niepotrzebny.
Dziadek Władek zapalił świecę przed zdjęciem swojej zmarłej żony, usiadł na taborecie i ciężko westchnął...
— No cóż, Marysiu, minął tydzień od czterdziestego dnia. Jak mi źle bez ciebie... — pomyślał z goryczą. — Pora by się iść do ciebie... Co tu robić? Dzieci dorosły, mają swoje życie. Tylko im zawadzam.
Nic mnie tu już nie trzyma. Z całego gospodarstwa została tylko jedna stara kura, nawet na rosół się nie nadaje. Zaniosę ją do sąsiada... Lato się zaczęło, jest ciepło, łatwiej będzie mnie pochować...
Jego myśli przerwał dźwięk telefonu. Z niezadowoleniem podniósł słuchawkę. To dzwoniła córka.
"Zostawcie męża w spokoju. Jak wam nie wstyd zabierać tatusia dziecku – patrzyła na mnie spojrzeniem pełnym determinacji. Spakowała walizkę." Z życia
Piękna wieczorna modlitwa do Anioła Stróża
Nie ma świąt bez sernika. Sprawdzony przepis na sernik królewski
Dlaczego nie wolno myć jajka przed przechowywaniem?
— Tato, jutro przyjedzie do ciebie Krzysiek. Ma wakacje. Chłopak już duży, ma czternaście lat. Pomoże ci w gospodarstwie. Będziemy was odwiedzać, więc szykuj się.
— Córcia, — zmieszał się starszy pan na niespodziewaną wiadomość, — chyba sobie nie poradzę. Miałem inne plany...
— Tato, on już jest w pociągu. Jesteśmy zajęci. Bardzo potrzebna jest twoja pomoc. Zaopiekuj się nim, — kategorycznie powiedziała córka. — Żadnych sprzeciwów. Jutro czekaj. Do usłyszenia...
Dziadek Władek pokręcił głową, sięgnął po oszczędności i poszedł do sklepu — trzeba przecież wnuka nakarmić!..
Kiedy Krzysiek przyjechał i obejrzał zapuszczone gospodarstwo dziadka, zdziwił się.
— Dziadku, dlaczego masz taki zarośnięty podwórze? Wszędzie chwasty, rupiecie porozrzucane...
— Babcia długo chorowała, potem odeszła. A teraz, — machnął ręką dziadek, — komu to potrzebne? Niedługo i ja za nią pójdę. Bez mnie jej tam samotnie...
— No dobra, dziadku, umieraj, — zgodził się wnuk, — tylko umrzesz, ludzie przyjdą cię pochować, a podwórze w takim nieładzie. Wstyd przecież! Trzeba zrobić porządek, przekopiemy grządki, a potem umieraj.
— A po co grządki? — zdziwił się dziadek Władek.
— Jak to po co? Posadzę cebulę i inne rzeczy. Nie wiesz, jakie wszystko drogie w sklepach? Pochowamy cię, trzeba będzie stypę zrobić... Jak wszystko z miasta przywozić, to żadnych pieniędzy nie starczy. Więc zasadzimy, wyrośnie, i wtedy z Bogiem...
Dziadek Władek zastanowił się, podrapał się po głowie. Wnuk miał rację. Nie chciał narażać dzieci na niepotrzebne wydatki. Nie było wyjścia, trzeba było trochę poczekać.
Praca wrzała...
Po tygodniu podwórze zostało uporządkowane, a ogród — przekopany. Ale nagle Krzysiek zachorował. Dziadek Władek zaniepokoił się.
— Dziadku, bardzo chciałbym zjeść domowy rosół, — wyszeptał wnuk. — Doda mi sił. Zjem i zacznę zdrowieć.
— Nie mam już żadnego drobiu. Została tylko jedna stara kura. Jaki z niej rosół?.. — zmartwił się starszy pan.
— A ty idź do sąsiada, ja się z nim dogadałem, — prawie się zdradził Krzysiek, — obiecał ci przynieść dziesięć kur i koguta. A ma jeszcze kozę. Powinienem pić kozie mleko, jest bardzo zdrowe...
Krzysiek szybko wyzdrowiał — świeże produkty pomogły...
Po tygodniu dziadek znów zaczął się martwić.
— Jak umrę, co zrobię z inwentarzem?
— Oddasz sąsiadowi, to nie problem, — zaśmiał się wnuk.
Wieczorem Krzysiek przyciągnął do domu małego, niezbyt urodziwego szczeniaka.
— Jakiś chorowity, łysy, — powiedział dziadek Władek, przyglądając się nowemu mieszkańcowi. — Co się z nim stanie, kiedy umrę?
— Nie bój się, dziadku, — znalazł rozwiązanie Krzysiek, — wyleczymy go, podtuczymy. A potem niech biega po wsi. Dobrzy ludzie nie zostawią go głodnym.
Szczeniak był bardzo słaby. Trzeba było go pielęgnować, wstawać i karmić nawet nocą. Na zmianę dziadek Władek i Krzysiek zajmowali się szczeniakiem. W końcu wyzdrowiał, biegał po podwórzu, ganiał kury i radośnie szczekał, witając domowników. Z nim życie stało się weselsze.
Pod koniec lata przyjechała córka. Pomogła zebrać plony. Wszystko, co wyrosło, przetworzono, złożono na przechowanie, zrobiono zapasy.
Przed wyjazdem córka przyniosła ciężarną kotkę.
— Po co mi ją przyniosłaś? Niedługo się okoci... Co ja z nimi zrobię? — oburzył się dziadek Władek.
— No, tato, nie można jej przecież porzucić, prawda? Pamiętasz, jak mama kochała koty? Zawsze mieliście dwie kotki, łapały myszy w stodole... — odparła córka. — My z Krzyśkiem wyjedziemy, musi do szkoły. Na jesienne ferie cię odwiedzi, akurat kocięta podrosną. Rozdamy je po sąsiadach.
Lato szybko minęło. Dziadek Władek odprowadził rodzinę, trochę się popłakał na pożegnanie. Podszedł do zdjęcia żony, zapalił świeczkę i usiadł na taborecie.
— Wiesz, Marysiu, — zwrócił się do żony, — nie gniewaj się, ale nie mogę teraz do ciebie przyjść. Trzeba jeszcze chwilę poczekać. Wkrótce przyjedzie Krzysiek.
A kto będzie karmił kury?.. Sąsiad karmi swoje byle czym, a ja najlepszą pszenicą. Widziałabyś, jakie one niosą jaja — cud, miód! Nikt takich nie ma...
Dziadek Władek spojrzał przez okno. Przy furtce leżał podrośnięty szczeniak.
— Mam tu psa. Leczyłem go, a teraz wyrósł. Co z nim zrobić? Szkoda... Zginie beze mnie, — mówił dalej. — A nasz Krzysiek choruje, kozie mleko bardzo mu pomaga. Myślę, że trzeba kupić kozę od sąsiadów. Przyjedzie, podreperuje się...
Dziadek Władek wsłuchał się w dźwięki dochodzące z pokoju. Usłyszał miauczenie kotki.
— Marysiu, chyba się zaczęło... Pójdę zobaczyć. A nuż przygniecie kociaka... Ale bieda! Co ja z nimi zrobię?.. — starszy pan, szurając nogami, poszedł do pokoju. — O, już dwa...
Dziadek Władek usiadł naprzeciw kotki. Wziął do rąk kocięta i z uśmiechem od radości podłożył je pod brzuch matki.
— Jedzcie, musicie nabrać sił. Jak podrośniecie, będziecie łapać myszy...