Zamieszkała z nami babcia. Żyłyśmy we trójkę i zawsze miałyśmy coś do zrobienia oraz o czym porozmawiać.
Kiedy osiągnęłam wiek, w którym lalki zastąpili chłopcy, zaczęły się pouczenia. Babcia radziła w ogóle nie zwracać uwagi na chłopaków, bo wszyscy są tacy sami – bawidamki i dranie. Mama była bardziej wyrozumiała.
Prosiła, abym była ostrożna i pamiętała, że warto polegać tylko na odpowiedzialnych i poważnych chłopakach. Na błaznów i dowcipnisiów nawet nie warto patrzeć.
Nie szukałam długo tego jedynego. Z Arturem poznałam się na trzecim roku, gdy odbywałam praktyki w restauracji w Gdańsku. On już tam pracował jako barman.
Szybko się zaprzyjaźniliśmy, a wkrótce zaczęliśmy się spotykać. Artur poczekał, aż skończę studia i obronię dyplom, a dopiero potem mi się oświadczył.
"Syn przyznał, że wujek Jurek mu się nie spodobał. Od ukochanego usłyszałam – nie będę mógł żyć z twoim synem, ciebie kocham, ale jego nie." Z życia
"Roześmiałam się: kto kogo utrzymuje, mieszkanie jest moje, jeździ moim samochodem. Wynika z tego, że to ja jego utrzymuję, a nie odwrotnie." Z życia
"Nie mogłam sobie przypomnieć na co wydałam 150 euro. Była myśl: „A może te pieniądze zabrał Artur?” Ale przecież nie mógłby się tak zachować" Z życia
"Chciał urządzić żonie awanturę, ale zrozumiał, że jego Lucy to bardzo mądra kobieta. Dała mu możliwość przeżyć jeden dzień w jej roli." Z życia
Mama cieszyła się za nas, babcia była ostrożna, ale mimo to podczas małego przyjęcia wręczyła mi klucze do swojego mieszkania:
„Żyjcie, cieszcie się i miejcie rozum!” – wygłosiła toast i mocno mnie przytuliła, szepcząc mi do ucha: „Dziecko, bądź szczęśliwa, ale nie zapominaj o ostrożności”.
Artur pomógł mi znaleźć pracę w tej restauracji, w której sam pracował. Zatrudnili mnie na kuchni jako pomocnika. Praca była ciężka, cały dzień na nogach, czasami trzeba było dźwigać ciężkie skrzynki z produktami.
Pewnego dnia, po dużym wysiłku fizycznym, poczułam nagły ból w brzuchu. Ból był tak silny, że musiałam wezwać karetkę. W szpitalu powiedziano mi, że jestem w ciąży i istnieje zagrożenie jej przerwania.
Dwa tygodnie spędziłam na oddziale. Artur przychodził codziennie, bardzo się o nas martwił. Kiedy mnie wypisywali, ostrzeżono mnie, że jeśli chcę urodzić to dziecko, nie mogę podnosić nic cięższego niż szklanka wody.
Musiałam zrezygnować z pracy. Mąż pracował sam, zarabiał całkiem nieźle, ale to, póki byliśmy tylko we dwoje. Gdy urodzi się dziecko, nie damy rady.
Pewnego wieczoru rozmawialiśmy o możliwych rozwiązaniach. Artur zaproponował, żeby zaryzykować i otworzyć własny biznes. Mieliśmy trochę pieniędzy, które odkładaliśmy na samochód. Prawdę mówiąc, liczyłam, że nie będziemy ich wydawać, tylko zostawimy na czas, kiedy urodzi się dziecko.
Nawet się o to pokłóciliśmy. Mąż tak zapalił się do pomysłu własnego biznesu, że nie chciał słuchać głosu rozsądku.
Ustąpiłam i powiedziałam, że go we wszystkim wesprę. To był mały sklep spożywczy. Zanim znaleźliśmy lokal, przeszliśmy wszystkie niezbędne kontrole, zamówiliśmy półki i inne wyposażenie, znaleźliśmy dostawcę i otworzyliśmy sklep, zadłużyliśmy się tak bardzo, że do dziś boję się o tym myśleć.
Jednak sklep zaczął przynosić dochody. Gdy urodziła się Zofia, już nie martwiliśmy się, z czego będziemy żyć i skąd wziąć pieniądze. Zajmowałam się wychowaniem dziecka, a Artur – biznesem.
Interesy szły dobrze, wkrótce otworzyliśmy kolejny sklep na drugim końcu miasta. Mąż poprosił, żebym znalazła mu pomocnicę, bo ciężko było radzić sobie ze wszystkim samemu. Wtedy przypomniałam sobie o mojej szkolnej przyjaciółce. Małgorzata była ekonomistką, z radością zgodziła się podjąć pracę. Sama mogłabym się tym zająć, ale byłam w drugiej ciąży.
Po narodzinach syna przeprowadziliśmy się do większego mieszkania. Wzięliśmy je na kredyt, a mieszkanie babci sprzedaliśmy, żeby zrobić pierwszy wkład. Artur zawsze był zapracowany, ale starał się znaleźć czas dla dzieci i dla mnie.
Przeżyliśmy razem 16 lat i ani razu nie żałowałam swojego wyboru, aż do czasu, gdy wydarzyło się nieszczęście. Artur miał wypadek samochodowy. Odniósł obrażenia, które okazały się śmiertelne. To był ciężki cios dla naszej rodziny. Dobrze, że obok była mama i babcia, które pomogły wszystko zorganizować. Sama bym sobie nie poradziła.
Kilka tygodni po pogrzebie zadzwonił do mnie notariusz. Musieliśmy się zająć sprawami majątkowymi. Poszłam na spotkanie, niczego nie podejrzewając.
Pan Robert wyraził swoje kondolencje, a potem poinformował mnie, że cały majątek, w tym trzypokojowe mieszkanie, trzy sklepy, samochód i dom letniskowy, Artur zapisał Małgorzacie…
Początkowo nie rozumiałam, dlaczego, a potem dotarło do mnie – moja dawna przyjaciółka wkradła się nie tylko w nasz rodzinny biznes, ale też do łóżka mojego męża. Artur miał szczęście, że już spoczywał w pokoju, bo inaczej sama bym go… Gdzie będą nocować moje dzieci, na dworcu? Czy gdzie indziej… Dziękuję, przyjaciółko!
Zdradę można przeżyć, ale jak przeżyć utratę całego majątku? Wciąż szukam odpowiedzi w sobie.