Napad leku – to nieprzewidywalny oraz gwałtowny napad paniki, któremu towarzyszy bezpodstawny strach w połączeniu z różnymi objawami autonomicznymi (somatycznymi).
Ataki paniki to prawdziwe wyzwanie dla psychiki człowieka. Ataki nagłego strachu mogą doprowadzić osobę do szaleństwa. Młoda matka na imie Iwana, która woli pozostać anonimowa, opowiedziała o tym, jak przeżyła straszne napady paniki i jak sobie z tym poradziła.
Należę do tej grupy osób, które zawsze chcą zdążyć ze wszystkim, i którym prawie zawsze to się udaje! Prawdopodobnie wszystko zaczęło się od studiowania na dwóch uczelniach jednocześnie w połączeniu z pracą, innymi sprawami oraz pragnieniami, które koniecznie chciałam zrealizować! Oczywiście, takie tempo życia nie mogło nie mieć skutków dla życia rodzinnego. W pogoni za karierą postawiłam rodzinę na drugie miejsce, ponieważ byłam pewna, że najpierw trzeba zbudować karierę zawodową, a dopiero potem poświęcić się rodzinie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czym tak naprawdę może się skończyć moje pragnienie mieć wszystko pod kontrolą.
Zaszłam w ciążę. Na początku byłam w szoku, ale szybko dostosowałam się do nowych rzeczywistości i wymyśliłam plan na to, jak szybko urodzić i wrócić do pracy.
"Następnego dnia pod drzwiami znaleźliśmy notatkę: 'Kocham i czekam, wreszcie będziemy mogli być razem. Wkrótce twojej żony już nie będzie.'" Z życia
"Zostawcie męża w spokoju. Jak wam nie wstyd zabierać tatusia dziecku – patrzyła na mnie spojrzeniem pełnym determinacji. Spakowała walizkę." Z życia
Piękna wieczorna modlitwa do Anioła Stróża
Top 10 zaskakujących ciekawostek o kotach. Mało kto o tym wie
Urodziła syna. Poród był nie taki szybki, jak chciałem, ale dzięki cierpliwości wspaniałego lekarza wszystko poród był naturalny (czego bardzo chciałam) i krytycznie trudnym (o tym nie miałam pojęcia). Myślałam, że jestem gotowa na dziecko: kilka książek, kursy w fajnej klinice, ale tak naprawdę byłam nieprzygotowana na macierzyństwo, to był dla mnie szok. Niemniej jednak planowałam szybko zregenerować się i wrócić do pracy, gdzie wszyscy na mnie czekają (tak przynajmniej myślałam).
Jednak, zamiast tego musiałam walczyć z depresją poporodową, trudnościami w karmieniu piersią oraz brakiem snu. Spadłam na samo dno. Na szczęście mój mąż jest osobą wyrozumiałą, wiec zawsze mi pomaga, nie śpi w nocy, zajmuje się dzieckiem, lecz mu od samego początku nie podobała się moja praca. Pewnie miał jakieś przeczucie.
Czytałam miliony artykułów na temat karmienia piersią, pracowałam zdalnie, o ile to było możliwe, i dużo płakałam. Po prostu płakałam. Do tej pory nie znam przyczyny tego stanu, czy to było zmęczenie, czy smutek, spowodowany uświadomieniem tego, że mam teraz zupełnie inne życie i nie mogę go kontrolować. Kiedy dziecko miało 4 miesiące i wydawało mi się już, że życie wraca do normy, zostałam poinformowana o rozwiązanie umowy o pracę za porozumieniem stron. Tego dnia moje życie się zatrzymało. Zrezygnowałem z tej pracy i nie zadałam żadnych pytań ani kolegom, którzy chowały oczy, kiedy pakowałem swoje rzeczy, ani dyrektorce, z którą byliśmy przyjaciółkami, przynajmniej tak mi się wydawało. Ona zawsze była zadowolona z mojej pracy, a za każdym razem dawałam z siebie wszystko, a nawet więcej, jeżeli to było możliwe. Warto zaznaczyć, ze mój mąż nigdy nie lubił tej pracy. I był przeciwnikiem naszych spotkań z kolegami po pracy lub w weekendy.
Ciągle płakałam oraz winiłam za to siebie i cały świat. Moje dziecko też odczuwało moje emocje oraz mój stan. Wtedy syn woli spędzać czas z ojcem, spał tylko z nim, co sprawiło, że Jeszce więcej płakałam. Obok nie było ani koleżanek (byle koleżanki zostali w poprzedniej pracy), ani rodziców (które mieszkają w odległości 100 km od nas) – nikogo. Tylko ja, mój syn i mąż.
Potem była depresja. W ogóle jestem bardzo emocjonalną i wesołą osobą, ale w tym okresie nie byłam sobą. Udało mi się pozbierać dopiero wtedy, kiedy syn miał już 6 miesięcy. Pamiętam moją pierwszą radość od sześciu miesięcy: mój synek po raz pierwszy zasnął w wózku podczas spaceru! Tak, może wam się to wydawać dziwne, ale dla mnie to był prawdziwy cud, ponieważ od samego urodzenia mój syn nie zasnął w wózku ani na sekundę. Wszystkie poprzednie próby kończyli się płaczem – zarówno jego, jak i moim. I tu wreszcie on zasnął w wózku.
Zaczęłam znowu pracować, prywatna praktyka przynosiła stały dochód, natomiast mąż ciągle miał jakieś problemy w pracy. Co prawda, moje pragnienie wszystko kontrolować nigdzie nie zniknęło. Co godzinę ja kontrolowałem zarówno małżonka, jak i dziecko: co robili, co jedli, jak spali. Byłam zła, że przyjęłam rolę męża, zostawiłam dziecko itp. Oprócz tego mieliśmy sporo wydatków, trzeba było płacić za wynajmowane mieszkanie, wiec o żadnym odpoczynku nie było mowy.
Dokładnie rok później poczułam się bardzo złe, zaczęłam odczuwać silny lęk, potem pojawiły się zawroty głowy, które później doprowadziły do ataków paniki. Nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. Czułam się, jakbym umierała ze strachu. Pewnego razu, wracając z pracy, poczułam się na tyle źle, że wylądowałam w szpitalu. Cudowna klinika, doskonałe warunki, dużo badań, od MRI po gastroskopię. Nie znaleziono żadnych oznak choroby. Pamiętam, kiedy przywiozła mnie karetka i położyli mnie na łóżku i podłączyli do różnych urządzeń, pomyślałam, że teraz będę po prostu normalnie spać, bez dziecka, przecież z nim jest mój mąż, który sobie z nim na pewno poradzi, a ja chcę tu po prostu spać przez całą noc.
Po uzyskaniu wyników wszystkich badan oraz analiz do mnie przyszedł neurolog. Zadawał mi wiele pytań i w końcu powiedział mi tylko jedno słowo — przepracowanie. Nie powiedział ani słowa o atakach paniki, czym one są i skąd się wzięli. Trochę później zauważyłam, że dają mi leki przeciwdepresyjne. Dla mnie to był znak, że muszę stamtąd jak najszybciej uciekać. Wróciłam do domu z receptą na antydepresanty i silne środki uspokajające. Nie kupiłam żadnych leków z tej listy. Tylko dlatego, że to nie było leczenie, ja nie rozumiałem, co ze mną się dzieje, ale nie mogłam pozwolić, aby mój nastrój oraz cale moje życie zależało od tabletek.
Google. Przeczytałam milion artykułów i zdałam sobie sprawę, że mam zespół lęku napadowego. Potem przeczytałam kilka tysięcy artykułów i opowieści ludzi o tym, jak należy się leczyć i co robić w tej sytuacji. Postanowiłam udać się do homeopaty. Podczas wizyty on zadawał bardzo dziwne pytania: co mi się bardziej podoba: czosnek lub cebula? Czy nie uciska mnie kołnierzyk na ubraniu? Po długiej konsultacji przepisał mi leki i wyjaśnił, że w trakcie ich przyjmowania może dojść do zaostrzenia choroby i jeśli po pewnym czasie leki nie zadziałają, pomoże tylko psychoterapia.
Zaczęłam brać lekarstwa, ale nie miałam żadnej nadziei, że to pomoże. Wydaje mi się, że lekarz jest częścią leczenia, więc on powinien inspirować, budzić zaufanie i być przykładem. Nie poczułam tego. Chociaż szanuję homeopatię.
I znowu milion artykułów. Mąż zabrał mnie z Kijowa na wieś, abym mogła odpocząć od miasta. Postanowiłam rozpocząć leczenie od medytacji, ćwiczeń oddechowych oraz mantr. Natychmiast zobaczyłam efekty. Ataki paniki zaczęły występować rzadziej, lecz całkowicie nie zniknęły. Lato minęło i ja wróciłam do miasta. Ponownie zaczęłam szukać sposoby, aby przywrócić swoje zdrowie psychiczne. Zaufałam swojej intuicji i umówiłam się na wizytę u neurologa-kręgowca. To był MOJA lekarka. Ona zalecała psychoterapię, więc zaufałam jej.
Psychoterapia. To była moja pierwsza wizyta. To było dla mnie wyjątkowo nieprzyjemne doświadczenie: wszędzie byli strażnicy z karabinami maszynowymi, wiele dziwnych budynków, jakby z ubiegłego wieku. I wiele dziwnych ludzi. Patrzą na ciebie, ale ich oczy są puste, nie ma w nich żadnych emocji, nie ma duszy – to było bardzo przerażające. Po tym, co zobaczyłam, wydawało mi się, że już wyzdrowiałam bez żadnej terapii. O dziwo, Pani lekarz okazała się wspaniałą osobą oraz specjalistą. Ona zaczęła wyciągać mnie z dna, na które spadłam. Przez pierwsze dwa miesiące terapii ja po prostu płakałam, siedząc na krześle w gabinecie, a potem zaczęłam płakać, gdy tylko podchodziłam do szpitala.
Minęło sześć miesięcy terapii. Obecnie moje ataki paniki są już przeszłością. Przyjaciele nigdy nie wrócili, moja ukochana praca też, a ja dużo przemyślałam i zaczęłam nowe życie. Teraz dla mnie na pierwszym miejscu jest rodzina, a praca to tylko praca, przyjaciół mam niewiele, ale wiem, że oni zawsze są obok. Mam cudownego syna, z którym staram się spędzać jak najwięcej czasu. Teraz jesteśmy bardzo bliscy, wydaję mi się, że pewnego razu ja nawet przeczytałem w jego oczach słowa: «welcome back, mommy». Nadal pracuję nad swoim pragnieniem zawsze wszystko kontrolować i myślę, że cala ta sytuacja została mi zesłana z nieba po to, aby się odrodzić – aby stać się prawdziwą matką dla syna, żoną dla męża, a przede wszystkim szczęśliwą osobą. Nie ma znaczenia kto i ile zarabia w rodzinie, ważne jest, aby tata był dla syna tatą, a mama – mamą. Jestem naprawdę szczęśliwa.