Choć ostrzegano mnie, że to praca ciężka nie tyle fizycznie, co emocjonalnie, byłam przekonana, że sobie poradzę.

„Co mnie obchodzą cudze dzieci? Niech to ich matki się o nie martwią” – powtarzałam za każdym razem, gdy pytano mnie, czy wytrzymam dziecięce łzy.

Po pierwszym miesiącu pracy wracałam do domu jak wyciśnięta cytryna. Zawsze było mnóstwo niemowląt. Biedactwa płakały w swoich łóżeczkach i wyciągały rączki, prosząc, by je wziąć na ręce. Żeby się choć trochę uspokoić, kołysały się same albo wkładały paluszek do buzi. Było oczywiste, że każde potrzebowało matczynej miłości i czułości.

Byłam gotowa nosić je na rękach i uspokajać jedno po drugim, ale stara niania surowo mi tego zabroniła. Powiedziała, że muszą nauczyć się żyć samodzielnie, bo przez większość życia będą musiały pokonywać trudności, nie licząc na pomoc i wsparcie.

Z powodu mojej nadmiernej emocjonalności i wrażliwości praca stawała się dla mnie coraz trudniejsza. Mąż prosił, żebym zrezygnowała i znalazła inną pracę.

Popularne wiadomości teraz

"Mąż chce mieć dziecko, ale ja nie mogę zajść w ciążę. Ostatnio nawet tak powiedział". "Jeśli nie urodzisz mi dziecka, pójdę do innej kobiety"

Ksiądz wpuszcza do kościoła psy z ulicy, aby znalazły nowe rodziny

Piękna wieczorna modlitwa do Anioła Stróża

Jak usunąć nagar na garnkach w ciągu 10 minut? Łatwy sposób, dzięki któremu twoje garniki zawsze będą idealnie czyste

„Nie dbasz o siebie. Ciągle jesteś zapłakana i zmęczona. W takim tempie nawet własnych dzieci nie dasz rady donosić”. Ale jak mogłam je zostawić? Te biedne, małe istotki, które były nikomu niepotrzebne na tym świecie.

Jednak pewne okoliczności zmusiły mnie do odejścia. Stało się to późną nocą. Pracowałam za kogoś innego, bo koleżanka poprosiła, bym ją zastąpiła. Przywieziono do nas dziewięciomiesięczne dziecko. Chłopczyka o imieniu Dawid.

Miał duże, ciemne oczy i piękne czarne włosy. Niestety, jego rodzice zginęli. Chłopiec nie miał żadnych innych krewnych. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam tego chłopca, serce ścisnęło mi się z bólu.

Nie krzyczał, nie domagał się uwagi, płakał cicho. Łzy spływały po jego okrągłych policzkach. Złamałam wszystkie nakazy i zakazy swojej przełożonej i przez całą noc trzymałam Dawida na rękach. Gdy kierownictwo dowiedziało się o moim postępowaniu, wezwano mnie „na dywanik” i wręczono upomnienie. Na kolejnej zmianie zrobiłam to samo.

Zwolniono mnie za „niezdolność zawodową”, ale nie mogłam zostawić Dawida.

Opowiedziałam o wszystkim mężowi i postanowiliśmy adoptować malca. Teraz uczymy się być rodzicami.

Poświęcamy synowi mnóstwo czasu i uwagi. Staram się jak najczęściej brać go na ręce i przytulać do serca. Mam nadzieję, że pewnego dnia zobaczymy uśmiech na jego pięknej buzi i będzie nas nazywał mamą i tatą.