Zawsze jest tam coś do zrobienia: izolujemy dom, budujemy łaźnię, a także musimy dbać o ogród. Ogólnie rzecz biorąc, nie siedzimy tam spokojnie, ale na świeżym powietrzu, słuchając śpiewu ptaków, praca nie wydaje się taka straszna.
Łatwiej jest tam oddychać, otoczeni drzewami, pachnącymi kwiatami i naszymi własnymi warzywami i owocami z ogrodu. Mój mąż i ja nie mamy dzieci i nie chodzi o to, że nie chcemy, po prostu jeszcze nam to nie wychodzi.
To drugie małżeństwo mojego męża, a z pierwszą żoną ma córkę. Ta sytuacja nie jest dla mnie przyjemna i staram się nie myśleć o tym, że nie jestem jego jedynaczką.
Rozumiem, że to niedorzeczne być zazdrosną o jego byłą rodzinę, ale nic na to nie poradzę. Powinien być tylko mój! Jednak pewnego dnia stało się to, czego najbardziej się obawiałam.
Jego córka przyjechała do daczy, a wcześniej prawie z nią nie rozmawiałam, nie chciałam. Powiedziała, że jest w wielkim konflikcie z matką i chce być z ojcem.
Tego wieczoru mój mąż długo rozmawiał z córką, a ja nawet usłyszałam swoje imię w ich rozmowie. A kiedy wrócił, powiedział, że teraz zamieszka z nami. Te słowa zabrzmiały dla mnie jak grom z jasnego nieba.
Natychmiast wpadłam w złość i powiedziałam: "Niech wybierze, albo ja, albo moja córka. Ta dziewczyna niedługo skończy 18 lat, jest na dobrej drodze do rozpoczęcia samodzielnego życia, po co nam ona? Nie zamierzam dogadywać się z innym dorosłym! Nie ma nawet o czym myśleć!
Jej obecność w naszym domu to dla mnie prawdziwe piekło, bo ciągle przypomina mi o przeszłym życiu mojego męża. Po kilku dniach wspólnego mieszkania spakowałam swoje rzeczy i wyjechałam do miasta.
Nawet do mnie nie zadzwonił. Potem napisałam wiadomość, że chcę złożyć pozew o rozwód, myśląc, że się przestraszy, ale tak się nie stało. Nazwał mnie tylko kobietą bez serca. Doszłam do jednego wniosku - w ogóle mu na mnie nie zależy.
Nie chcę od niego odchodzić, ale życie we trójkę też mi nie odpowiada.