Nie nadążam żyć tym życiem. Dzieciństwo minęło tak szybko. Ledwo zdążyłam się nacieszyć zabawą, a już trzeba było iść na studia. Wykłady, profesorowie, sesje, stypendia – to jakiś "cykl studencki". Jeszcze z 6-7 lat, w zależności od tego, ile kto się uczy.
Niby już dorosła, czas żyć dla siebie, a tu pojawia się małżeństwo. Pierwsze naprawdę poważne życiowe trudności.
Chciałoby się mieć własny kącik, ale z teściową źle, a do moich rodziców mąż nie chce. Harowaliśmy jak woły. Roman pracował na dwóch etatach, ja brałam nadgodziny.
Ledwo zebraliśmy na własny domek na wsi. Zanim skończyliśmy remonty, zdążyłam urodzić dwoje dzieci. Teraz trzeba było postawić je na nogi.
Znowu nie było czasu myśleć o sobie. Pomyślałam, że będzie lżej, gdy skończą szkołę i pójdą na studia.
Syn od razu zapowiedział, że po szkole wyjedzie do pracy za granicą. Jakbyśmy go nie namawiali i nie przekonywali, obstawał przy swoim.
Córka za to była zdeterminowana, by zdobyć wykształcenie wyższe. Kiedy pomagaliśmy córce w edukacji, syn postanowił się ożenić.
Pomagaliśmy córce z czesnym, więc czuliśmy obowiązek opłacić synowi wesele.
Wpadliśmy w straszne długi, ale jednak zorganizowaliśmy uroczystość. Wydawało się, że w końcu można odetchnąć, ale nie.
Młodsza ogłosiła, że wychodzi za mąż. Kto im pomoże, jeśli nie rodzice? Musiałam zrezygnować z pracy i wyjechać za granicę do pracy.
Dwanaście lat żyłam na dwa kraje. Wszystkie zarobione pieniądze oddawałam dzieciom.
Syn i córka kupili własne mieszkania i teraz sami się utrzymują.
W końcu postanowiłam żyć dla siebie. Wróciłam na stałe do domu, a tu mąż oznajmił, że chce się rozwieść, bo przez te lata staliśmy się sobie obcy.
youtube.com
Bolało to, jakby otrzymać cios w plecy od najbliższej osoby. Majątku nie dzieliliśmy, nasz dom na wsi został dla mnie. Roman zabrał tylko swoje auto i rzeczy osobiste, po czym wyjechał.
Postanowiłam nie zastanawiać się nad sobą i po prostu żyć dla siebie. Zająć się ulubionymi rzeczami, pojeździć po świecie, odkryć coś nowego.
Dobrze, że co miesiąc odkładałam część pensji na konto, więc mogłam sobie na to pozwolić. Powiedziałam dzieciom o swoich planach, a one jednogłośnie się sprzeciwiły, bo kto będzie zajmował się wnukami?
Czyż jestem wołem, który nie ma prawa do spokoju i odpoczynku? Kocham swoje dzieci, uwielbiam wszystkie wnuki, ale już nie mogę żyć dla kogoś innego.
Pragnę ciszy i spokoju. Czy naprawdę nie zasłużyłam na chociaż odrobinę spokoju na stare lata? Myślę o tym, żeby po prostu uciec od wszystkich i spełnić swoje marzenia, nie pytając nikogo o pozwolenie.
Jedyną rzeczą, której się boję, jest to, że dzieci się obrażą i nie będą chciały mieć ze mną kontaktu.