
Co ciekawe, w tych czasach nie było żadnych plastikowych kubków, ale jedna wspólna szklanka i ogromna kolejka po ten przepyszną wodę sodową.
Pomimo tego, że dosłownie całe miasto piło z tych wspólnych szklanek, nikt wtedy nie bał się złapać jakiejś choroby.
Warto jednak zauważyć, że w ZSRR informacje o liczbie przypadków zarażenia jakąś chorobą lub wirusem, a także dane o jakichkolwiek epidemiach, władze starannie ukrywali.
Przeanalizujmy to razem. Przecież w rzeczywistości korzystanie ze wspólnych naczyń mogło doprowadzić do zarażenia takimi chorobami jak:
"Zadzwoniłam do mamy i powiedziałam, żeby dała mi pieniądze. Odmówiła, bo wydała na badania i leki. Nie wierzę. Chyba nie chciała mi pomóc." Z życia
"To, że moja żona nie potrafi być wierna, przyjąłem jako fakt, niech się bawi. Chcę tylko jednego, żeby mnie nie opuściła. Kocham ją": z życia
Świat według Kiepskich: Kulisy zagadkowego nazwiska babki Rozalii Kiepskiej
Piękna wieczorna modlitwa do Anioła Stróża
-
infekcje dróg oddechowych;
-
opryszczka;
-
grypa.
Jednak w tamtych czasach ludzi nie zbyt obchodziło to, gdzie i jak oni „złapali” jakiś wirus lub grypę: czy to było przez brudne ręce, kontakt z zarażonymi ludźmi czy wspomniane wcześniej wspólne szklanki z automatów z wodą sodową.
Warto także zauważyć, że wtedy w szpitalach było niewielu pacjentów z jakimikolwiek wirusami.
Ci, którzy chcieli napić się wody sodowej, ale nie chcieli pić ze wspólnej szklanki, brali własną, natomiast niektórzy rodzice surowo zabraniali swoim dzieciom nawet zbliżać się do takich automatów.
Jednak wraz z upadkiem ZSRR te automaty również poszły w zapomnienie, ponieważ organizacje zajmujące się ich instalacją oraz obsługiwaniem po prostu przestały istnieć.
Wkrótce natomiast te automaty zostały zastąpione plastikowymi butelkami, które, jak wszyscy wiemy, są nadal bardzo aktualne.