Nie miałam pracy. Nie miałam też żadnej pomocy. Moja teściowa mówiła, że mam szczęście, bo nie spłacam kredytu hipotecznego, a mój były płaci mi alimenty.
Teściowa rzadko odwiedzała wnuki, a alimenty, które otrzymywałam, znikały w ciągu tygodnia, bo dzieci potrzebowały jedzenia, ubrań, rozrywki, a nawet czasem chorowały. Kiedy najmłodsze poszło do przedszkola, mogłam iść do pracy. Wczoraj zadzwoniła do mnie teściowa i powiedziała, że ja i mój były musimy się rozwieść, bo on wkrótce zostanie ojcem i dziecko urodzi się w rozbitym domu.
Oczywiście nie rozwiedliśmy się, żeby nie było problemów z mieszkaniem, które było na kredyt. Szybko złożyłam pozew o rozwód i wszystko się skończyło.
Tydzień później zdarzył się wypadek. Andrzej miał wypadek, gdy jechał na śliskiej drodze z dużą prędkością. Trafił do szpitala. Lekarze od razu powiedzieli, że jego stan jest poważny i absolutnie nie wiadomo, czy uda mu się stanąć na nogi.
Próbowałam zachęcić teściową, ale to jej nie wystarczyło i powiedziała, że skoro mój były mąż nie złożył jeszcze pozwu o rozwód, to jestem jego legalną żoną, więc muszę się nim zaopiekować.
Rzeczywiście, według dokumentów nadal byliśmy małżeństwem, ale wszystko między nami skończyło się w momencie, gdy Andrzej zostawił mnie z dziećmi na rękach.
Nie obchodziło go, jak będziemy żyć i przez rok nawet nie pytał, jak sobie radzimy. W końcu ma kochającą matkę, która powinna to zrobić.
Moja teściowa zabrała syna, ale i tak się rozwiedliśmy. Teraz matka mojego byłego męża mówi wszystkim, że go porzuciła.
Ludzie, którzy nie znają prawdy, współczują tej kobiecie i robią mi wyrzuty. Ja jednak nie czuję się winna, bo mój mąż dokonał wyboru na długo przed wypadkiem.