Zanim urodziły się nasze wnuki, moja synowa i ja nie komunikowaliśmy się zbyt często. Widywałyśmy się kilka razy w roku w święta, przesyłałyśmy sobie pozdrowienia przez syna i to wszystko.
Żyję własnym życiem, nie trzymam się syna kurczowo. Rozumiem, że jest dorosły, ma własny biznes, własną rodzinę i nie ma obowiązku siedzieć pod moją spódnicą.
A ja pracuję, pielęgnuję ogród, odwiedzam przyjaciół. Mam jeszcze dość siły, by nie obciążać nikogo swoimi prośbami o pomoc.
Rodzina mojego syna też do pewnego momentu nie potrzebowała mojej pomocy. Czego oni potrzebują? Są młodzi, zdrowi i sami sobie radzą.
Ale tak było do czasu, gdy moja synowa urodziła dziecko. Poród był dla niej trudny, dziecko było bardzo duże, zwłaszcza przy jej budowie. Podczas pobytu w szpitalu pomagały jej pielęgniarki, ale po powrocie do domu wszystko musiała robić sama. Mój syn nie dostał urlopu: właśnie rozpoczął nową pracę.
"Zostawcie męża w spokoju. Jak wam nie wstyd zabierać tatusia dziecku – patrzyła na mnie spojrzeniem pełnym determinacji. Spakowała walizkę." Z życia
"Dzwonię do córki żeby przyjechała w odwiedziny i pomogła. Oznajmia, że na wieś nie pojedzie, bo jeszcze sama stanie się "wiejską dziewuchą”. Z życia
Top 10 zaskakujących ciekawostek o kotach. Mało kto o tym wie
NIGDY nie dawaj KOTU tych 5 produktów!
Nie czułam nic negatywnego do mojej synowej, więc zaproponowałam jej pomoc, zdając sobie sprawę, że to bardzo trudne dla niej i jej dziecka, zwłaszcza w jej stanie.
Chętnie się zgodziła. Wzięłam dwa tygodnie urlopu i prawie zamieszkałam z młodymi ludźmi. Wróciłam do domu tylko po to, by się umyć i przespać, a resztę czasu spędziłam z synową.
Mój syn wrócił do domu o dziesiątej wieczorem, więc był mało przydatny. Opiekowałam się więc dzieckiem, żeby nie płakało, chodziłam z nim na spacery i pomagałam w pracach domowych.
Chodziłam do sklepu, gotowałam, zmywałam naczynia. Dla mojej synowej bolesne było nawet stanie.
Przez dwa tygodnie byłam w tym rytmie, potem usprawiedliwiałam się na każde jej zawołanie i biegłam pomóc. Musiała sama jechać do szpitala, albo zabrać dziecko, a ledwo powłóczyła nogami: gdzie miałaby iść sama z dzieckiem?
Nie mam sobie nic do zarzucenia, nigdy nie odmówiłam synowej pomocy. Po porodzie doszła do siebie i zaczęła rzadziej korzystać z moich usług, ale i tak trzy razy w tygodniu jej pomagałam.
Pomagałam jej nie dla żadnych korzyści, ale dlatego, że jest żoną mojego syna, urodziła mojego wnuka, jest jej ciężko, a jej syn jest ciągle w pracy.
Generalnie zawsze prosiłam ją, żeby dała mi znać z wyprzedzeniem, żebym mogła skoordynować swoją nieobecność z szefami, ale często dzwoniła codziennie: musiała być gdzieś za kilka godzin.
Ale nawet wtedy nie odmawiałam, umawiałam się, jechałam i ją ratowałam. Nigdy nie było tak, że dzwoniła, prosiła, żebym przyjechał, a ja zaczęłam wzdychać do telefonu i narzekać, jaka jestem zmęczona.
Prawdopodobnie trwałoby to dalej, ale ostatnio potrzebowałam pomocy. Zachorowałam, i to dość poważnie. Moje plecy były tak wygięte, że pół godziny zajęło mi wstanie z łóżka przez łzy.
Ledwo mogłam dojść do toalety, płacząc z bólu. Oczywiście potrzebowałam pomocy. Potrzebowałam przynajmniej kogoś, kto gotowałby mi posiłki i chodził do apteki po leki. Mój syn mógł przynosić leki po pracy, ale nie pomagał w gotowaniu, robieniu zakupów i sprzątaniu. Moją jedyną nadzieją była synowa.
Powiedziałam synowi o mojej chorobie. Wieczorem dostałam ataku. Kiedy karetka odjechała, zadzwoniłam do niego, nie wiedziałam, czy synowa śpi, czy nie, a syn na pewno jeszcze nie spał.
Wyjaśniłam wszystko i poprosiłam synową, żeby przyszła rano. Syn powiedział, że bez problemu przekaże prośbę.
Mój wnuk miał już dziesięć miesięcy, a synowa doszła do siebie po porodzie, więc nie spodziewałam się żadnych problemów. Ale tak się stało, bo rano odebrałam telefon od niezadowolonej synowej.
Powiedziała, że ma małe dziecko na ręku, nie jest gotowa rzucać wszystkiego i załamywać się z powodu mojego kaprysu. Powiedziała, że w dzisiejszych czasach wszystko można zamówić przez internet.
Wytłumaczyłam jej, że w tej pozycji nie dam rady dojść do drzwi, bardzo bolą mnie plecy. I nie mam teraz energii na gotowanie. Nie mogę nawet wygodnie leżeć we wszystkich pozycjach.
Wtedy moja synowa powiedziała, że w takim razie powinnam zatrudnić gosposię do pomocy. Było to dla mnie bardzo dziwne.
Milczałam, a potem powiedziałam, że powinna zatrudnić nianię do pomocy, po czym się rozłączyłam. Synowa nigdy do mnie nie oddzwoniła.
Nie zadzwoniłam do syna, nie chciałam go niepokoić. Zadzwoniłam do przyjaciółki, która nie była leniwa, wzięła wolne w pracy, przyjechała z lekami i jedzeniem, ugotowała mi posiłek, zrobiła zastrzyk, a potem wyszła.
Nadal jestem obrażona na moją synową. Dopóki nie przeprosi i nie zrozumie, że to, co zrobiła było złe, nie pomogę jej, nie pozwolę się z tego wyplątać.
Nie będę widywać wnuka? To złe, owszem, ale nie będę tolerować takiego podejścia do siebie nawet przez wzgląd na widywanie wnuka.